David Williams, krajowy dziennikarz motoryzacyjny i laureat nagród w dziedzinie bezpieczeństwa ruchu drogowego
Przez lata podziwialiśmy firmę Google, i to nie tylko dlatego, że odmieniła sposób, w jaki korzystamy z komputerów, ale dlatego, że w ciągu nieco ponad 15 lat z mało znanego start-upu stała się nazwą domową - i weszła do Oxford English Dictionary jako czasownik.
Google naprawdę zrewolucjonizował sposób, w jaki żyjemy. Rozpoczynając swoją działalność w Internecie, jest teraz bardzo ważną częścią świata technologii. A ponieważ technologia samochodowa rozwija się dzięki kamerom na desce rozdzielczej, miernikom ciśnienia w oponach Bluetooth i podobnym urządzeniom, wydaje się słuszne, aby Google stało się częścią naszych codziennych, fizycznych podróży.
Teraz chce zrewolucjonizować sposób, w jaki podróżujemy, wprowadzając samochód z własnym napędem. Ale czy ten twór rodem z science-fiction odniesie taki sam sukces?
W zeszłym roku firma Google uzyskała od kalifornijskiego Departamentu Pojazdów Samochodowych pozwolenie na przeprowadzenie prób na drogach publicznych "bez kierowcy" w oparciu o miliony kilometrów przejechanych już w tajnych ośrodkach badawczych.
Wszystko szło tak dobrze do czasu, gdy niedawno firma przyznała, że jej "autonomiczne" pojazdy uczestniczyły w nie mniej niż 12 wypadkach, z których na szczęście żaden nie spowodował obrażeń. Uczciwie trzeba przyznać, że samochody przejechały 1,7 mln mil i - jak powiedział Chris Urmson, szef projektu samochodów samojezdnych Google - nie można ich winić za żaden wypadek.
Dodał Urmson: "Nasi kierowcy rutynowo widzą ludzi wjeżdżających na pasy i zjeżdżających z nich; zauważyliśmy ludzi czytających książki, a nawet jednego grającego na trąbce". Skomputeryzowany samochód nigdy tego nie zrobi.
i z pewnością, gdyby zwykły człowiek przejechał te 1,7 miliona kilometrów, zostawiłby po sobiecoś znacznie gorszego niż porysowana karoseria.
Dlaczego więc nowe badania przeprowadzone przez porównywarkę ubezpieczeń komunikacyjnych uSwitch wykazały, że 48% osób nie chciałoby być pasażerem w samojezdnym samochodzie bez "prawdziwego" kierowcy, a 16% jest "przerażonych" tym pomysłem?
Odpowiedź kryje się w jednym z innych wyników ankiety przeprowadzonej wśród 953 dorosłych: aż 92% konsumentów nie wiedziało nic o testach samochodów bez kierowcy, a tylko 6% uważa, że rząd przeprowadził wystarczającą liczbę prób.
Cóż, mam dla nich nowinę: rewolucja bez kierowców tak naprawdę rozpoczęła się w latach 50. ubiegłego wieku, kiedy to pozwoliliśmy samochodom na samodzielne włączanie świateł mijania, a następnie wprowadziliśmy wycieraczki reagujące na deszcz, automatyczne układy zapobiegające blokowaniu kół podczas hamowania i automatyczne systemy trakcji, które "wiedziały", kiedy należy je zastosować.
Od tamtego czasu samojezdne samochody zaczęły się do nas zbliżać. Nawet teraz tysiące kierowców przemierza autostrady, polegając na adaptacyjnym tempomacie, który powstrzyma ich przed wjechaniem w samochód jadący z przodu, a jeśli wszystko pójdzie nie tak, sam zacznie hamować. To samo dzieje się w mieście dzięki takim systemom, jak system antykolizyjny Volvo City Safety.
Problem polega na tym, że - używając potocznej frazy - dobre wieści to żadne wieści i nikt nie podaje, ilu wypadków dzięki tym systemom udaje się uniknąć o każdej porze dnia.
Rozwiązaniem mogą być kamery na desce rozdzielczej i kamery samochodowe. Codziennie rejestrują one momenty, które - bez technologii "self-drive" - skończyłyby się łzami. I nigdy nie słyszymy o tym ani słowa.
Google - pamiętasz ich? - powinno gromadzić materiały filmowe w sieci, wraz z incydentami, w których niewidzialna pomocna dłoń systemu Self Drive
uSwitch spotkałbysię wtedy z zupełnie innymi reakcjami.